Aneta Wysmulska-Pawlaczyk

Hotel

opowiadanie nagrodzone III miejscem - Ogólnopolskie Prezentacje Twórczości Świdnik 2011

Nareszcie. Spokojnie porozmawiają. Do tej pory jak to w życiu. Nie było czasu spokojnie zamienić paru słów.
Chwila odpoczynku przy miłej pogawędce będzie jak terapia psychologiczna…
Pierwsza odezwała się Puszysta. Jak zwykle. Jak zwykle narzekała od początku.
„O jak mam dosyć tej roboty. Mam dosyć bycia workiem treningowym do ubijania i ugniatania. Tego obśliniania każdej nocy. Jak ja się nimi brzydzę… Nie tylko tymi nieświeżymi, ale i tymi czystymi, zadbanymi, po tylu latach mam ich tak serdecznie dość, że gdybym mogła, zwymiotowałabym… Ale nie mogę, wiecie przecież, jedyne co mogę to ścierpieć kolejnych, słuchać szlochów, jęków, przesiąkać snami, łzami, westchnieniami i marzeniami. Tłumić ich płacz i zgrzytanie zębami, krzywe i zadowolone uśmiechy, półuśmieszki triumfu.. Zakrywać to, czego powinni się wstydzić”.
„O nie!” -  przerwała jej Duża – „To ja się tym zajmuję, i to ja – ciągnęła – mam najgorzej. Miętoszą mnie na okrągło. Szarpią. Włażą z butami. Zwalają się całym ciężarem. Upokorzenie na podłodze to dla mnie normalka. Co ja się naoglądam… Nieraz rumienię się ze wstydu… Wierzcie mi, okropność, co za bezwstydnicy, skąd się ta zgnilizna i obrzydliwość bierze? Ci co naprawdę kochają rzadko tu zaglądają. To prawie niespotykany widok. Normalnie tylko ohyda i żenada. Na okrągło czuję się brudna i nieświeża”.
„Jasna!” – krzyknęły obydwie prawie zgodnie –„ No kto ma najgorzej?” Jasna pochodziła z Piły i miała prawie czterdziestkę. Stanowczo za mało, żeby widzieć pewne rzeczy i za dużo, żeby ich nie zauważyć…
Jasna spojrzała z wysokości metra sześćdziesięciu, jakby przygasła i wyszeptała z rezygnacją „A co ja tu mogę ocenić, wszystkim nam nielekko… Tylko… Wy się trzymacie, a ja… Naprawdę widzę, że starzeję się ostatnio w zastraszającym tempie, niedługo tu z wami już pobędę, czas mi chyba niedługo na śmietnik, czuję to…” – tu westchnęła. Najgorzej czuć się niepotrzebnym, a wiecie jak to jest, jestem potrzebna tylko na parę godzin… Właściwie to tak samo jak i wy… Chwilę nad tym myślały, Jasna syknęła ze zniecierpliwieniem. To był nieomylny znak, że to koniec żalenia się.
Ich historie tak naprawdę niewiele się od siebie różniły. Gdyby skleić je w jedno wyszłaby jedna łzawa, ociekająca banałem historyjka o skrzywdzonej niewinności. Trafiły tu, bo nie miały innego wyjścia. Bo takie było ich przeznaczenie. Tu się zestarzeć. Ale przedtem… Każda miała marzenia. One dalej pamiętają co to marzenia, ale teraz niczego to nie zmieni. Bierność. Ich największy grzech, a teraz i największe błogosławieństwo.
Wszystkie trzy miały tak samo dużo do opowiadania. Każda miałaby o czym pisać w pamiętniku.
Drzwi się otworzyły i weszła młoda, zgrabna dziewczyna z naręczem czystej pościeli. Wszystkie trzy zamilkły. Przysłuchiwały się z zazdrością jak pokojóweczka krząta się po pokoju nucąc romantyczną piosenkę z rozmarzonym, zakochanym uśmiechem. Energicznymi ruchami doprowadziła łóżko do porządku, ubiła poduszkę, kołdrę podniosła z podłogi. Zmięte poszewki zawinęła w zgrabny węzełek i dalej sprzątała. Na koniec przestawiła lampę pod ścianę, zgasiła ją i cicho zamknęła za sobą drzwi trzygwiazdkowego hotelowego pokoju.